Kim jestem ?

Mateusz. Tak mogło by pozostać. Bo nazwiska nie chcę wymieniać.
Aktualnie żyję już 18 lat.


Pochodzę z wieloosobowej rodziny. Do tego patologicznej.
Ojciec był i pozostał alkoholikiem. 
Jak to przystało na kogoś takiego, nie chciał pomocy od nikogo i nigdy o nią nie prosił. 


Jako małe dziecko, byłem już osamotniony. Paradoksalnie, z czwórką starszego rodzeństwa. Pamiętam, jak sam bawiłem się zabawkami. 
Tak jak gdyby moim rodzice powiedzieli: "Skoro już żyje, niech sobie żyje"... Taki się czułem. Po prostu niekochany od zawsze.


Brak odpowiedniego wychowania, pokazał, w pierwszym etapie szkoły, w kl.0 okazało się, że jestem totalnie nieprzygotowany do życia wśród rówieśników. 
Nieśmiały, zamknięty w sobie, małomówny.
To tylko kilka cech ówczesnego Mateusza, w wieku 6 lat. 
Ten pierwszy rok był dla mnie koszmarem. Oczywiście niezbędnym, abym mógł wyjść na prostą... 
To jest dla mnie niewiarygodne, że można w taki sposób traktować (nie traktować) swoje dziecko! 
Byłem jak palec, nikt nie widział co się ze mną dzieje?! 
Przez to, teraz w wieku 18 lat, zamiast uganiać się za dziewczynkami, jak inni w tym wieku,  piszę to co piszę !


Koszmar trwał ok. rok. Po tym czasie, już byłem bardziej przystosowany w ogóle do LUDZI. Zacznijmy od tego. 
(Nie wspominając o tym, że cały koszmar trwa prawie 19 lat)


Czasy szkoły podstawowej były dla mnie najlepszym jak do tej pory okresem w życiu. Doceniam go tylko dzięki kolegom, koleżankom, że tam byłem zauważalny. Tam dla nich, byłem kolegą - również. Tam u nich, widziałem uśmiech i z nimi również się śmiałem. 
W szkole istniało moje życie. Chociaż do końca nie znałem koncepcji bycia sobą, fakt akceptacji nie pozostawał mi nic innego do robienia, jak bycie zadowolonym i uczucie szczęśliwości.


Tak jakbym po 6 latach życia urodził się na nowo. Wśród ludzi tym razem.


W domu, mogłem czuć się zawstydzony, nie czułem żadnego przywiązania do ojca. Nie znałem go. Kreowano we mnie poczucie niechęci od strony dorosłych,niższości, brak zainteresowania.itp.


Relacje z matką, były bardzo minimalne. 
Niestety zapadła ona w chorobę psychiczną, która rozpoczęła się właśnie, gdy miałem 6 lat. Objawami były: mówienie do siebie bezsensownych rzeczy, przejawy agresji. 
Straciła pracę, i od tamtego czasu do teraz, dosłownie do teraz, nigdy więcej nie pracowała. 
Ok. 13 lat spędziła w domu. Co mogło się stać z początkami choroby? Nic innego jak rozwinęły się. I to bardzo.


Rodzice nie przekonani do stosowania pomocy medycznej, nie ratowali siebie. Nikt nie pomógł również matce... 
W kolejnych latach to co się działo, często wprawiało w granice wytrzymałości psychicznej każdego z domowników. W tym była również bita przez ojca. 


Niejeden horror mógłby pozazdrościć scenariuszu tej historii.


Płacz... Pamiętam najbardziej z dzieciństwa. Jeśli piekło na ziemi istnieje, to tam już byłem wielokrotnie. Mega silne uczucie bezsilności i całkowity brak nadziei na pomoc i na cokolwiek innego.


Wydawało by się, że będzie już tylko lepiej.
Koniec szkoły podstawowej, był nieunikniony. Dni mijały coraz szybciej. Wraz z rozwojem (we własnym zakresie tj. bez pomocy zewnętrznych) rozwijałem się na taką postać, jaką byłem w szkole. Odcinałem się całkowicie od tego co było w domu.


Początek gimnazjum nie wróżył dobrej przyszłości w szkole.
Okazało się, że do naszej klasy, dołączy najgorszy uczeń w szkole, z powodu braku promocji. Świetna taktyka. Do normalnej klasy wysłać barana, który zdemoralizuje całą klasę. Tak było.
W gimnazjum nie było już tak pięknie dla mnie. Nieuniknione było dołączenie do społeczności "starszych". Jako że to była mała wieś, i podstawówka mieściła się razem z gimnazjum.
Teoretycznie każdy znał każdego. 


Kolesie ze starszych klas nie byli zbyt przyjaźnie nastawieni na akceptację niekochanego, niedowartościowanego dziecka jakim po części byłem. Byłem przywiązany do mojej klasy i bardzo chciałem żeby tak zostało. 
Okazało się, że starsi mnie nie lubią. Za co ? Może za to, że nie pokazałem im prawdziwego siebie.


Być może to był powód do zaczepiania mnie, obrażania, wyśmiewania. Z tym sobie nie poradziłem. 
W domu nie mogłem liczyć na pomoc. 
Znów zostałem sam...


Wszystko to kumulowało się. Byłem już regularnie obrażany, nie czułem się bezpiecznie na lekcji, mając w świadomości, że jak tylko zabrzmi dzwonek, to mogę spodziewać się wszystkiego pod moim kierunkiem na korytarzu.


Szczegółowo zamierzam opisywać wszystko w postach na stronie głównej...


Tak trwało całe gimnazjum. Niestety to co mnie spotkało, zniszczyło moją osobowość. Stałem się bojaźliwy, nie walczyłem o swoje, byłem bardzo smutny i przez te osoby miewałem myśli samobójcze.
Ponownie w moim życiu zawitał płacz i to bardzo regularny.




Koniec gimnazjum oznaczał dla mnie mega radość, jak uwolnienie z niewoli.
 Było mi bardzo przykro że taka była rzeczywistość. Byłem już tego bardzo świadomy, co mnie spotkało.
W tym momencie gdy to piszę, po raz kolejny, jak upadający krzyż Jezusa, żałuję że tak było. Ale to nie ja kreowałem siebie...


Porównanie dla tych, którzy myślą inaczej: Jeśli do szklanki czystej wody, nalejesz brudną ciecz... Tak było w moim przypadku.
Brak wychowania i wszystkiego właściwie ze strony rodziców, doprowadził do takich wydarzeń, które pokierowały moim życiem, jakby na ślepo i bez radości z życia. To bardzo przykre dla mnie...


Czy to w tym momencie trudne, aby przewidzieć, co mogło się dziać w szkole średniej ? 
Jestem konsekwentny... Jak spieprzone życie, to już po całości...
Niestety jest w tym nić prawdy i nikt tego do tej pory nie zmienił we mnie.


Szkoła średnia - technikum*.
Jak to na początku. Było normalnie. Początkowe poznawanie, itd. Ale jednak już wychodziło na wierch to, kto kim jest.
Cechy, które nabyłem w gimnazjum, w większej mierze pozostały. Jak mogło być inaczej, skoro w ciągu wakacji działo się tylko to, że te wakacje minęły... 
Dni mijały, tworzyły się klasowe grupy, może jeszcze nie trwałe, ale jednak. A ja pozostawałem sam. Był moment i dla mnie, nawiązałem znajomości z kilkoma osobami. 
Raczej po prostu rozmawiałem z nimi...Przypominam, że łatwo przywiązuje się do ludzi. Miałem już ich obraz, jako osoby dla mnie pozytywne i w przyszłości miałem dla nich zielone światełko :]


Nie powiem  nie.. Jakiś czas było w OK, w porywach "fajnie i miło". Gdzieś po pół roku, nadszedł czas na zmiany. 
W ciągu tego czasu, utrzymywałem kontakt raczej tylko z tymi, z którymi już na początku "coś było".
Zaczęło się... Pierwsze takie sytuacje wywołały we mnie przyspieszone tętno. Czyżby stan gotowości ? 
Tak. Zaczęły się ataki ! Na tak ogromnym polu czasowym, było to bardzo systematycznie. Początkowo o "byle co", ale z czasem...


Zawsze się zastanawiałem, po co takie osoby, bo to dotyczyło tylko kilku osób, albo nawet 2, przyszły do takiej szkoły. Do technikum. Idealnie nadawały by się do miejscowej zawodówki, gdzie jest tam pełno takich, co szukają rywali do potyczek. 
Ale dlaczego za obiekt drwin miał służyć nieśmiały, słaby chłopak ze wsi ? 


Być może jednak nie byli tacy silni, ale jak inaczej poczuć siłę, jak niszczyć coś słabego i na dodatek w grupie kilku osób - i całej klasy. 
Powróciło wszystko co złe... Smutek, żal, agresja, depresja, lęk, stres, drgawki, ból brzucha, niechęć do ludzi, do szkoły, do życia przede wszystkim.
 Tak się czułem, ja, chłopak, który rzucił szkołę przez wyśmiewanie ze strony synka bogatego ojca i innych osób.




Były to chwile jeszcze gorsze niż w gimnazjum. To był dramat na jeszcze większą skalę. O czym marzyłem idąc do szkoły średniej ? 
O przyjacielu, o kimś takim, komu opowiem o wszystkim, co zawsze chciałem komuś powiedzieć... Kto mnie pocieszy, zrozumie i da radę... Ale dla kogo i ja będę pomocą. 
Niestety... przykro mi, ale przyjaciela nie znalazłem, a to marzenie pozostaje niespełnione, bo życia już nie cofnę, a coś takiego mogło by się zdarzyć bez planowania...


...Będąc sparaliżowanym tym co się działo w szkole przede wszystkim ale również i w domu, nie byłem w stanie znaleźć jakiegokolwiek rozwiązania. Po raz kolejny, 3 raz zostałem sam ze wszystkim.
W domu, mogło być już tylko gorzej. Brak wsparcia ze strony rodziców, istniał już od lat. Na co mogłem liczyć? Na spotęgowania wszelkich negatywnych uczuć, bo tam nic miłego na mnie nie czekało... 
Po raz kolejny przyznaje, że to było bardzo przykre a nawet odarcie z człowieczeństwa, rany psychiczne są strasznie bolesne a nawet gorsze od ran cielesnych, co można zauważyć chociażby ze snów...


Brak spokojnego snu, z powodu dzieci siostry, ciągły hałas, bezsenne noce, nerwowość, agresja, oczywiście bieda, z jedzeniem nawet był problem, często pozostawało jeść chleb z masłem, ale już na alkohol były pieniądze. Taki był dom, a w postach postaram się udokumentować z pomocą zdjęć (mógłbym rzec ukrytą kamerą)...


Grudzień 2010
Przerwa świąteczna była dla mnie upragnionym terminem. 
Sama kontynuacja nauka w tej samej klasie i szkole była ogromnym błędem... Wiedziałem, że tylko cud mógł mi pomóc w tej sytuacji.
Rozpoczęcie zaczęło się od braku zauważenia. Powróciłem przemoknięty z powodu deszczu i minionych kilku przystanków. Wróżba złowieszcza... 
To co się działo w 2 kl. było już tylko czymś bardzo ciężkim do wytrzymania. To było raczej siłowe utrzymywanie czegoś, co za chwilę i tak miało by się rozbić. A ja zbyt silny nie byłem. 


Przełom nastąpił na samym początku 2011 roku.
Doznałem nowego sposobu myślenia, a także odważyłem się na udział w pre-castingu do programu telewizyjnego: MUST BE THE MUSIC z Polsatu. Może to niby nic, ale dla mnie,
udział w tym pre-castingu odblokował pewne bariery, zobaczyłem innego, nowego i lepszego siebie. Był to bardzo wpływowy moment na moje życie. 
A może jeszcze coś? Jako że życie w gimnazjum całkowicie zablokowało mój rozwój emocjonalny, prawdopodobnie zostałem opóźniony przez 3 lata w rozwoju.


2011 rok to całkowity przełom.
Sytuacja w szkole ukazała się niejasno. Już w grudniu wiedziałem, że będę obarczony co najmniej dwoma zagrożeniami. 
Sprawa "niemiłej" klasy, pozostawała bez większych zmian na lepsze. Zacząłem jak nigdy dotąd opuszczać szkołę. Jeden tydzień - potem parę dni szkoły, dwa tyg. bez szkoły,- kilka godzin w szkole..

Odczuwałem NIEWIARYGODNĄ ULGĘ podczas niechodzenia do szkoły. Było to najlepsze uczucie, jakiego doświadczałem w swoim nastoletnim życiu w tamtym czasie. 
Co ciekawe, nie chodziłem gdzieś po sklepach, czy coś, po prostu wracałem do domu. Jak nigdy nic. 


Kilka miesięcy później nastąpił ostatni dzień, kiedy byłem w szkole. To był poniedziałek. 
Miałem wtedy 7 lekcji, ale już od zawsze zwalniałem się z lekcji WF. Powód? Na tej lekcji również mi dokuczano, wszystko przez jednego z najwyższych i najsilniejszych osób w kl. (patrz teoria wyższości nad niższością) 
Nie miałem przyjemności z bycia na tej lekcji. Nauczyciel nie miał właściwie żadnej kontroli nad tym co się działo.


Była 5 lekcja. Godzina wychowawcza. Czyli spotkanie z szanowną panią wychowawczynią. Pamiętam też, że w tym dniu, jak i w wielu poprzednich miałem tendencję do spóźniania się na pierwsze lekcje. Również wtedy nie byłem na pierwszej. 
Na G/W okazało się, że ktoś zgłosił w moim imieniu nieprzygotowanie do lekcji. Co dopiero wtedy się dowiedziałem.
Zostało to poruszone na G/W gdyż pani wychowawczyni chciała wyciągnąć konsekwencje od żartownisia.
Zżyta już z sobą klasa (A może w obawie przed konsekwencjami) nikt nie odważył się przyznać, ani wskazać na tego kogoś.


Mi mogło być już tylko jeszcze bardziej przykro, że kolejny cios padł na mnie. W tym dniu właściwie przechyliła się szala definitywnie... (minuta ciszy)...
Nie poszedłem już więcej do szkoły.


W taki sposób zakończyłem edukację.
Gdy już nic nie było do ratowania (mam na myśli definitywne wykreślenie ze szkoły) nie miałem raczej jakiegoś poczucia straty.


CIESZYŁEM SIĘ, ŻE TO JUŻ KONIEC.
BEZ MYŚLENIA O PRZYSZŁOŚCI, JAK SPRAGNIONY POWIETRZA, CHOĆ TO POWIETRZE MOGŁO BYĆ ZATRUTE, POTRZEBOWAŁEM GO...


W tym czasie przesiadywałem już tylko na komputerze. 
Nie miałem do kogo wyjść, spotkać się, pogadać...


Kończąc opis MNIE, niekompletny jeszcze, ale to są podstawowe aspekty, które nazywają się moimi przeżyciami.


Dodam, że próbowałem pójść do nowej szkoły, ale po kilku tygodniach zrezygnowałem z powodu braku pieniędzy i odległości do szkoły...




Zatem po ostatnim dniu w szkole, właściwie nic ze sobą nie zrobiłem, pomijając drugą szkołę. 


Przez ten szmat czasu nie miałem ochoty na nic, straciłem motywację do czegokolwiek. Przestało mi zależeć na czymkolwiek...
Przesiadywałem cały czas na komputerze, pogłębiając się w depresji, która trwa już 6 lat.










Zachęcam do śledzenia moich postów.
Dostępne na Stronie głównej

Marshal

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Napisz, co myślisz ?